środa, 27 sierpnia 2014

Utracona szansa ~ Part 2 ~

Chwilę później Ziva pojawiła się przy swoim biurku, ale wcale nie zamierzała przy nim usiąść. Opierając dłonie na blacie wpatrzyła się w przestrzeń z miną tak zaciętą, że ani McGee, ani DiNozzo nie zdobyli się na odwagę, by do niej zagadać.
Atmosfera panująca  w laboratorium była nie lepsza. Abbs starała się nadać swojemu głosowi jak najbardziej neutralny wydźwięk, ale widząc Gibbsa nie mogła sobie poradzić z nawiedzającym ją nieustannie obrazem jego i pani doktor, przez co brzmiała o jedną, góra dwie oktawy wyżej niż normalnie. W końcu nie wytrzymał tego sam L.J, który łapiąc ją za ramiona odwrócił w swoją stronę.
- Mogę wiedzieć, co się z Tobą dzieje? – zapytał wpatrując się intensywnie w jej oczy.
- Mam problem, ale wkrótce się z nim uporam.
- Chcesz porozmawiać? Zawsze, nawet z błahostkami zwracałaś się do mnie, co się zmieniło.
- Tym razem nawet Ty nie możesz mi pómóc. Zwłaszcza Ty – dodała w duchu dziewczyna dając mu do zrozumienia, że temat uważa za zamknięty.
- To nie koniec, Abbs – mruknął Gibbs i widząc, że tym razem się nie dogadają opuścił laboratorium.
Dla niej to był koniec. Wiedziała, że z jego „stratą” poradzi sobie tylko wtedy, kiedy nie będzie mieć z nim styczności.
10 godzin później

Stillwater przywitało ją chłodem i deszczem a także ciepłą, puchową kołdrą na poddaszu domu Gibbsów, szklaną mleka i troskliwymi ramionami Gibbsa Seniora, który ani trochę nie był zaskoczony prośbą o „azyl” we własnym domu ani tym, że pół nocy Abbs przeszlochała w jego ramionach. Nie musiał pytać o powód jej łez. Od pierwszej chwili, gdy zobaczył swojego syna z tą kobietą, wiedział, że to właśnie nikt inny tylko ona byłaby odpowiednią kandydatką do tego, by L.J zaczął znowu żyć a nie tylko egzystować. Czuł, że stało się coś, co nie powinno mieć miejsca, ale nie naciskał, wychodząc z przekonania, że gdy Abby będzie gotowa, sama mu o wszystkim powie.
Tymczasem zadowalał się faktem, że ze wszystkich swoich dalszych i bliższych przyjaciół, Abby wybrała właśnie jego, że właśnie jemu postanowiła zaufać, dzięki czemu samotność, którą odczuwał ostatnimi czasy wydawała się tylko mglistym wspomnieniem.
W końcu Abby i Jack rozeszli się do swoich sypialni. Leżąc w łóżku, kobieta zupełnie pozbyła się uczucia, że przyjazd tutaj był złym pomysłem. Starszy pan był doskonałym towarzyszem, a że przy okazji był też ojcem jej szefa… No cóż, zawsze kek powtarzali :czym się strułaś, tym się lecz”
- Misję odtruwanie uważam za otwartą – mruknęła Abby zapadając w sen.
Gibbs wpadł do gabinetu dyrektora jak burza, mało nie wyrywając drzwi z zawiasów. Stając przy jego biurku z zaciśniętymi pięściami spojrzał na niego spod zmrużonych powiek.
- Gdzie ją wysłałeś?!
- Jeśli chodzi o pannę Sciuto- rozczaruję Cię, ja jej nigdzie nie wysłałem. Sama poprosiła o urlop i go uzyskała. Poza tym Ty chyba zapominasz z kim rozmawiasz. Nie muszę Ci się tłumaczyć z moich decyzji. Zrobiłem to tylko i wyłącznie na prośbę Abby, która nie zdążyła pożegnać się z zespołem. – odpowiedział chłodno dyrektor, wskazując mu drogę do drzwi.
Zaciśnięta szczęka i „dziki wzrok” świadczyły o największym wzburzeniu Gibbsa. Być może dlatego, gdy zajął swoje miejsce i wlepił wzrok w sufit zakładając ręce za głowę, nikt nie śmiał zapytać, gdzie podziała się ich laborantka.

Będąc w Stillwater, Abby może nie odnalazła szczęścia – bo na to było zdecydowanie za szybko, ale na pewno odzyskała spokój i w niewielkim stopniu swoją pogodę ducha.

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz