Chwilę później Ziva
pojawiła się przy swoim biurku, ale wcale nie zamierzała przy nim usiąść.
Opierając dłonie na blacie wpatrzyła się w przestrzeń z miną tak zaciętą, że
ani McGee, ani DiNozzo nie zdobyli się na odwagę, by do niej zagadać.
Atmosfera panująca w laboratorium była nie lepsza. Abbs starała
się nadać swojemu głosowi jak najbardziej neutralny wydźwięk, ale widząc Gibbsa
nie mogła sobie poradzić z nawiedzającym ją nieustannie obrazem jego i pani
doktor, przez co brzmiała o jedną, góra dwie oktawy wyżej niż normalnie. W
końcu nie wytrzymał tego sam L.J, który łapiąc ją za ramiona odwrócił w swoją
stronę.
- Mogę wiedzieć, co się z Tobą dzieje? –
zapytał wpatrując się intensywnie w jej oczy.
- Mam problem, ale wkrótce się z nim
uporam.
- Chcesz porozmawiać? Zawsze, nawet z
błahostkami zwracałaś się do mnie, co się zmieniło.
- Tym razem nawet Ty nie możesz mi
pómóc. Zwłaszcza Ty – dodała w duchu dziewczyna dając mu do zrozumienia, że
temat uważa za zamknięty.
- To nie koniec, Abbs – mruknął Gibbs i
widząc, że tym razem się nie dogadają opuścił laboratorium.
Dla niej to był koniec.
Wiedziała, że z jego „stratą” poradzi sobie tylko wtedy, kiedy nie będzie mieć
z nim styczności.
10 godzin później
Stillwater przywitało ją chłodem i
deszczem a także ciepłą, puchową kołdrą na poddaszu domu Gibbsów, szklaną mleka
i troskliwymi ramionami Gibbsa Seniora, który ani trochę nie był zaskoczony
prośbą o „azyl” we własnym domu ani tym, że pół nocy Abbs przeszlochała w jego
ramionach. Nie musiał pytać o powód jej łez. Od pierwszej chwili, gdy zobaczył
swojego syna z tą kobietą, wiedział, że to właśnie nikt inny tylko ona byłaby
odpowiednią kandydatką do tego, by L.J zaczął znowu żyć a nie tylko egzystować.
Czuł, że stało się coś, co nie powinno mieć miejsca, ale nie naciskał,
wychodząc z przekonania, że gdy Abby będzie gotowa, sama mu o wszystkim powie.
Tymczasem zadowalał się faktem, że ze
wszystkich swoich dalszych i bliższych przyjaciół, Abby wybrała właśnie jego,
że właśnie jemu postanowiła zaufać, dzięki czemu samotność, którą odczuwał
ostatnimi czasy wydawała się tylko mglistym wspomnieniem.
W
końcu Abby i Jack rozeszli się do swoich sypialni. Leżąc w łóżku, kobieta
zupełnie pozbyła się uczucia, że przyjazd tutaj był złym pomysłem. Starszy pan
był doskonałym towarzyszem, a że przy okazji był też ojcem jej szefa… No cóż,
zawsze kek powtarzali :czym się strułaś, tym się lecz”
-
Misję odtruwanie uważam za otwartą – mruknęła Abby zapadając w sen.
Gibbs wpadł do gabinetu dyrektora jak
burza, mało nie wyrywając drzwi z zawiasów. Stając przy jego biurku z
zaciśniętymi pięściami spojrzał na niego spod zmrużonych powiek.
-
Gdzie ją wysłałeś?!
-
Jeśli chodzi o pannę Sciuto- rozczaruję Cię, ja jej nigdzie nie wysłałem. Sama poprosiła
o urlop i go uzyskała. Poza tym Ty chyba zapominasz z kim rozmawiasz. Nie muszę
Ci się tłumaczyć z moich decyzji. Zrobiłem to tylko i wyłącznie na prośbę Abby,
która nie zdążyła pożegnać się z zespołem. – odpowiedział chłodno dyrektor,
wskazując mu drogę do drzwi.
Zaciśnięta szczęka i „dziki wzrok”
świadczyły o największym wzburzeniu Gibbsa. Być może dlatego, gdy zajął swoje
miejsce i wlepił wzrok w sufit zakładając ręce za głowę, nikt nie śmiał zapytać,
gdzie podziała się ich laborantka.
Będąc w Stillwater, Abby może nie
odnalazła szczęścia – bo na to było zdecydowanie za szybko, ale na pewno
odzyskała spokój i w niewielkim stopniu swoją pogodę ducha.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz