niedziela, 14 września 2014

Koniec i początek ~ Part II ~


Abbs wysiadając na stacji w Stillwater poczuła swoiste dejavu. Poprzednim razem, gdy tu była Jack opowiadał jej historię tego miejsca wspominając pierwsze poważne spotkanie Shannon i Jethra. Mimowolnie jej wzrok padł na drewnianą ławkę, która od tylu lat była świadkiem pożegnań i powitań. Czy to była ta sama ławka będąca świadkiem rodzącej się miłości Gibbsa i jego pierwszej żony?
- Abbs, Ty wcale sobie nie pomagasz – mruknęła kręcąc głową i westchnęła.
Jej kiepskiego nastroju nie poprawił fakt, że przechodząc przez przejście została od stóp do głów zlana przez kałużę, w którą wjechał nadjeżdżający samochód.
- Teraz to na pewno nie wyglądam jak ktoś, kto mógłby zatrzymać Cię przy sobie – jęknęła wykręcając mokry podkoszulek.
Zatrzymując się przed sklepem ścisnęło ją za serce. Szyby zabite deskami, drzwi zamknięte na głucho i przeraźliwa cisza świadczyły o fakcie, że nie tylko nie ma tu Jack’a ale i Gibbsa. Rozglądając się za samochodem pokręciła głową i zrezygnowana usiadła na schodach.
- Pięknie! Jestem mokra, zmarznięta, do domu daleko a jego nie ma. Czy może być jeszcze gorzej?
Okazało się, że mogło. Od podwórka dochodziło miarowe łomotanie jakby ktoś próbował dostać się od tyłu do sklepu. Wiedziona ciekawością dziewczyna chwyciła stojącą przy śmietniku metalową rurkę i wyskoczyła na potencjalnego włamywacza.
- Hej! Rzuć to i odejdź od drzwi. Ja.. jestem uzbrojona – krzyknęła by dodać sobie odwagi, ale gdy tylko zobaczyła twarz owego jegomościa zaczęła krzyczeć w niebogłosy, puszczając swoją „broń”.
- Abby uspokój się, proszę. Dziecko drogie, bo ściągniesz mi na głowę całe Stillwater.
- Ja chyba zwariowałam – spojrzała na mężczyznę z wyraźnym niepokojem. – Ale nie jesteś duchem?
- Wszystko Ci wyjaśnię, tylko otworzę te cholerne drzwi. Miałem tu klucz, ale po moim, mojej… Jethro chyba go zabrał.
- Źle się do tego zabierasz – po krótkim wahaniu podeszła do Jack’a – bo to był on we własnej osobie i pochylając się nad zamkiem wyjęła z włosów swoją czarną spinkę by po chwili otworzyć wejście do kuchni. – Nie pytaj – mruknęła wchodząc do środka.
Miło było założyć suche rzeczy (jeszcze milej, bo były to ubrania Jethra przesiąknięte jego zapachem i usiąść z kubkiem gorącej herbaty przed kominkiem w towarzystwie niedoszłego teścia. Przez chwilę słychać było tylko popijanie ciepłego napoju, ale Abbs w końcu ją przerwała.
- Dlaczego?
- To zaczęło się pół roku temu. Nigdy w Stillwater nie było oprychów ani rzezimieszków. Do czasu, gdy sprowadziła się tu rodzina Pirellich. Zastanawiające było to, że razem mieszkało czterech mężczyzn i ani jednej kobiety. Powoli zaczęli pobierać haracz od wszystkich sklepikarzy. Tym, którzy się buntowali demolowali sklepy i zastraszali rodziny. Szeryf do dziś chodzi o lasce tak go urządzili. Obiecałem sobie, że ze mną nie pójdzie im tak łatwo, bo mnie nie mogli zastraszyć. Do czasu, gdy przynieśli mi zdjęcie Twoje i Jethra. Nie wiem skąd je mieli, ale nie chciałem się poddać i dlatego wymyśliłem tą szopkę. Gdyby uwierzyli, że jestem martwy nic by wam się nie stało.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Nie chciałem zawracać wam głowy swoimi problemami.
- Tato, do diabła!
- Przepraszam. Teraz wiem, że to była głupota. Przepraszam..
Abbs patrząc w szklące się oczy ojca poczuła jak zaczynają atakować ją wyrzuty sumienia. Ona i Gibbs byli tak zajęci sobą, że nie zwracali uwagi na to, co dzieje się wokół. Wybierając numer Jethra złapała ojca za rękę i uśmiechnęła się pocieszająco, bo tylko tyle mogła zrobić. Tymczasem ani ona ani Senior nie zorientowali się, że od kilkunastu minut ich rozmowie przysłuchiwał się Leroy. Dopiero słysząc dźwięk jego telefonu Abby odwróciła głowę i w porę znalazła się przy słabnącym Gibbsie łapiąc go w swoje ramiona.
Dopiero po dwóch godzinach Jet był w stanie cokowiek powiedzieć i to i dziwo nie były słowa wyrzutu skierowane do Jack’a.
- Tak się cieszę, że Cię nie straciłem. Tym razem już mi nie odmówisz, zamieszkamy razem.
- Tak bardzo Cię przepraszam, synu. Od razu mogłem się domyśleć, że moje zachowanie przysporzy więcej złego niż dobrego.
- Każdy się myli. Nawet ja. – spojrzał na Abby i złapał ją za rękę. – Wybaczysz i zechcesz mnie a raczej nas z powrotem?
- Nie umiałabym bez was żyć.
Mimo wszystko była to pouczająca lekcja. Jackson nauczył się, że prośba o pomoc a zwłaszcza najbliższych nie jest ujmą na honorze. Gibbs, że jego laborantka jest zdolna do największych poświęceń jeśli chodzi o dwóch upartych, starych osłów. Natomiast Abby, że oprócz własnego związku miała jeszcze innych bliskich ludzi, o których należało dbać bez względu na wszystko. Co do rodziny Pirelli, Jethro postarał się by na stałe opuścili Stillwater nigdy więcej nie nękając mieszkańców jego rodzinnego miasta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz