Abigail ogarnęła
prawdziwa niemoc twórcza. Doskwierał jej nie tylko brak Jethra, ale i swojego
laboratorium. „Makaroniarze” starali się być pomocni, ale nie nadążali za jej
trybem pracy więc tak naprawę tylko
przeszkadzali przez co dziewczyna była coraz bardziej nerwowa. Nie pomagały
codzienne, godzinne rozmowy z Gibbsem. Tęsknota była silniejsza niż cokolwiek
innego. Jethro widział jak bardzo Abby się męczy. Jemu samemu też nie było
łatwo, a złość ku zgrozie Abbs wyładowywał na zespole.
- Oni nie są niczemu
winni…
- Wiem.
- To dlaczego?
- Nie ma Ciebie i nie
ma mi kto nagadać do słuchu, bo wszyscy się boją.
I tym razem połączenie
urwało się szybciej niż się zaczęło. Prośby kobiety o stałe łącze internetowe
spęzły na niczym, co było kolejnym powodem do frustracji (jakby ich ostatnimi
czasy miała za mało). Zamykając ze złością laptopa, podeszła do łóżka i kładąc
się na nim (nie racząc nawet przebrać się do spania) pogrążyła się w ponurych
myślach.
2 wrzesień
Dzień urodzin Gibbsa
zapowiadał się dość spokojnie.Jak co roku zamierzał je spędzić w piwnicy z
butelką burbonu i szkicownikiem, dlatego nie był zachwycony, gdy Ducky uparł
się, że ma przyjechać do niego na kolację. Nie mógł jednak odmówić
przyjacielowi, dlatego o dwudziestej pojawił się pod jego domem. Pierwszą
rzeczą jaka rzuciła się mu w oczy były pół otwarte drzwi i ciemność, która
ziała z korytarza. Zaniepokojony wyciągnął siga i pchnąwszy je znalazł się w środku próbując cokolwiek
dopatrzyć. Chwilę później zapaliło się światło, po czym nastąpiło gromkie sto
lat. Tim, Tony, Ziva i Duck stojąc w salonie pod wielkim transparentem „Wszystkiego
dobrego szefie” podsuwali w jego stronę urodzinowy tort.
- No dalej Jethro,
schowaj pistolet, wypowiedz życzenie i dmuchaj.
- Nie spodziewałem się…
- Na tym właśnie
polegają niespodzianki, szefie.
Wzrok Gibbsa powędrował
po zebranych. To była jego rodzina, chociaż bez najważniejszego jej członka.
Pochylając się nad tortem zdmuchnął
świeczki, a gdy się wyprostował poczuł, że wokół jego ciała owijają się dwa
drobne ramiona.
- Wszystkiego
najlepszego, Gibbs – mruknęła Abby tuląc się do niego tak jakby zaraz miał
zniknąć.
- Powinienem częściej
dmuchać świeczki na tortach, skoro moje życzenia tak szybko się spełniają. Poza
tym nie miałem pojęcia, że Ty też masz zdolności teleportacji – roześmiał się
całkowicie odprężony i biorąc ją w
ramiona wpił w jej usta nie bacząc na fakt, że wszyscy patrzą na nich jak
zaczarowani.
- Nigdy więcej takiej
rozłąki.
- Nigdy więcej –
powtórzyła za nim Abbs.
Tego wieczoru mieli dwa
powody do świętowania. Pierwszym były urodziny Gibbsa, które jak się okazało
planowała Abby, chociaż odległość, która dzieliła ją od D.C uniemożliwiła
brania udziału w przygotowaniach. Drugim – ujawnienie ich związku, co wszyscy
skwitowali tylko jednym zdaniem „Nareszcie, lepiej późno niż wcale.”
The end
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz